RI #2
Klucznik szedł przez środek wielkiej hali mijając ogromne kolumny wyrastające majestatycznie z ziemi i ginące gdzieś w ciemności sklepienia. Ich cienie padały na posadzkę oświetlaną przez kaganki ustawione na wysokich kijach, przecinały ją i wpadały na przeciwległy rząd. Odgłos pobrzękujących kluczy roznosił się po wszystkich nawet najmniejszych zakątkach, wtórny, przeszywający, martwy. Mężczyzna szedł dalej zdecydowanym krokiem. Gdzieś niedaleko zgasł płomyk, ponieważ odcinek był znacznie ciemniejszy. W zasadzie wszystko dookoła było ciemne, jakby specjalnie osmalone. Na suficie znajdowały się kiedyś malunki, prawdopodobnie zachowały się do teraz, niestety konstruktor nie przewidział, że na takiej wysokości nie będą widoczne. Katedra z zewnątrz wydawała się znacznie mniejsza, jednak w środku jakby puchła w miarę jak człowiek szedł jej korytarzami.
Schody zbiegały w dół wkręcając się w podłogę. Dziura w podłodze wyrastała natychmiastowo i niespodziewanie z racji tego, że ciemność ograniczała widzenie do kilku metrów. Z jej wnętrza czuć było podmuchy chłodnego powietrza. Klucze zmieniły rytm pobrzękiwania. Opierając się prawą ręką o ścianę sunął w dół. Stopnie były oświetlone światłem, którego źródła nie dawało się zlokalizować. Dłonią przesunął po płaszczu, znalazł uwypuklenie przy pasku, po czym ścisnął klucze jakby dla upewnienia się, że są na swoim miejscu.
Kamienne posągi stały w pozycjach jak najbardziej nieprzystosowanych do bycia uwiecznionymi w kamieniu, większość z nich była przygarbiona, a głowę wraz z twarzą skrywały kaptury. Kamienne wrota zdawały się szeptać, cicho, tak aby nie dało rozróżnić się pojedynczych wyrazów. Były rzeźbione w skale, jeżeli można mówić o rzeźbieniu płaskiej powierzchni. Ze wszystkich drzwi, jakie widział klucznik te były najubożej ozdobione. Prócz żelaznego zamka zakłócającego idealnie gładkie prawe skrzydło. Nie było widać zawiasów. Ale było miejsce na klucz, każde wrota da się otworzyć. Sięgnął po pęk kluczy, przeglądał je przez chwile. Ręka zawahała się wybierając odpowiedni. Dotknął dziurki jakby to miało podpowiedzieć mu, który z kluczy jest prawidłowy.
Źrenica rozszerzyła się, ale nie przestała tak jak zwykle na granicy tęczówki. Białka zmętniały, pod wpływem czarnej kropli wdzierającej się do nich. Oczy zmieniły się w ciemne punkty. Skóra stwardniała, popękała i zszarzała.
Wszystkie drzwi mają swoje klucze, czasem bywa, że nie mamy tego odpowiedniego.
Dodaj komentarz