S(hort) T(hought) #6
Szczerze
Nie widziałem jej około 9 miesięcy, urosła, zresztą już wtedy była wysoka. Dziewięć miesięcy, dużo się w ciągu nich wydarzyło. Zakończyłem to, co zakończyć powinienem, poukładałem sprawy, wyrosłem jeszcze bardziej, może nawet spoważniałem. Cieszyłem się jak głupi. W końcu ją zobaczę. Zobaczyłem, wysoka, opalona, z czarno-kasztanowymi włosami do ramion, zawsze spiętymi gumką w ten dziwny i nietypowy sposób. Chciałem ją uściskać, pokazać jak się cieszę. Gdy tylko wyjdzie, nie udało się. Spotkałem ją jak wracałem z centrum. Zawróciłem i tym swoim głupkowatym zataczającym chodem doszedłem do niej. Pomachałem rękawem od koszuli i uśmiechnąłem się. Popatrzyłem na jej twarz, tym razem chciałem ją zapamiętać na dłużej, każdy szczegół, każdą najmniejszą zmianę, jaka zaszła od tamtego czasu. Jej oczy, głębokie przejmujące, uśmiechnęła się i od razu zaczęła rozmowę. W takich momentach człowiek naprawdę przekonuje się o tym, że czas nie istnieje, a my ludzie poruszamy się tylko w przestrzeni, wykonując gwałtowniejsze lub wolniejsze ruchy. Spacerowaliśmy, rozmawialiśmy, śmialiśmy się. Minął nas obiad, podwieczorek, herbata, kolacja. Szesnaście godzin, minęło jakby ktoś upuścił szklankę, trzymaną w ręku. Moment uderzenia, tak gwałtowny, przerwał wszystko. Wróciliśmy, ona do swojego domu, ja do rodziny. Nie było nawet normalnego pożegnania, tylko ‘papa’ rzucone na wiatr. Odwróciłem się jeszcze na chwilę, ona też. Zobaczyłem jej minę, niezatroskaną, wszystko było dobrze, była szczęśliwa. Wtedy nastąpił ten moment, kiedy dociera do nas, że szklanka się stłukła. Moment, w którym uświadamiamy sobie, co się stało. Zrozumiałem, tak mi się przynajmniej zdaje, cieszę się z tego i będę się cieszyć przy naszym następnym spotkaniu.
Tori Amos – Gold Dust
Dodaj komentarz