Story #6
Szedł pod górę, słońce witało go ciepłymi promieniami. Niedostrzegalny wietrzyk poruszał liśćmi na drzewie. Na niebie pojawiły się chmury przypominające stado owiec skupionych w grupie stanowiących jedność będąc jednak pojedynczymi elementami. Zbocze, nie było dość strome, dróżka jednak wiła się po nim, zupełnie jakby był to, co najmniej czarny szlak. Dookoła były tylko łąki, gdzieniegdzie dało się słyszeć dźwięk dzwonka umieszczonego u szyi krowy. Kwiaty otwierały po woli swoje płatki, pozwalając im na zebranie jak największej ilości słońca.
Nie miał celu, o prostu chciał się przejść. Musiał ochłonąć, potrzebował świeżego, chłodnego powietrza, które wypełniłoby i oczyściło jego płuca. Chciał otworzyć umysł jeszcze szerzej, a spacer wydawał mu się najlepszym sposobem. Na wzgórzu nie było drzew, jedynie dwa lub trzy krzewy o kwiatach z czerwonymi płatkami. No i kamienie, pełno kamieni, płaskich, postrzępionych, okrągłych. Wyglądało to jakby ktoś specjalne przytaszczył tu je wszystkie.
Chłopiec dotarł na wzgórze, stanął na największym płaskim kamieniu i spojrzał na krajobraz. Ten był z tej perspektywy taki sam jak z plaży. W dalszym ciągu budził pewien niepokój, widać było tylko nielicznie porozrzucane drzewa, domki i łąki. Mnóstwo łąk, zielone, czerwone, żółte. Pełne kolorów płatków kwiatów, jakie na nich rosły. Widok zdawał się wciągać, człowiek zaczynaj szukać wzoru, kolejności, obrazów, jakiegoś przesłania tkwiącego w tym obrazie. Odwrócił głowę i podszedł w głąb kamiennego stosu.
‘Co robisz?’, spytał dziewczynę kucającą na kamieniu i przyglądającą się uważnie jego powierzchni. Odwróciła się na chwilę w jego stronę, jej twarzy przykrywały czarne włosy, miała na sobie czerwoną kurtkę i kraciastą spódnicę, spojrzała ponownie na kamień. ‘Wiesz może skąd mają te dziurki? Kiedy byłam mała myślałam, że to coś w rodzaju korników’, odrzekła. W jej głosie słychać było obojętność pomieszaną z ciekawością. Chłopiec spojrzał na kamień, faktycznie, cały poorany był małymi dziurkami, wchodzącymi w głąb lub tworzącymi maluteńkie rowki. ‘Nie wiem, może po prostu takie są’.
Były, może od zawsze, może od jakiegoś czasu. Nie było większego sensu zagłębiać się w ich historię. Trzeba było je zaakceptować i pozostawić je w spokoju. On też był, zawsze starał się tego dowieść, zawsze chciał wiedzieć czy jeszcze istnieje. Nie można było patrzeć na jego dziwności, myśli i teorie, trzeba było je zostawić w spokoju i akceptować jego byt. On ‘po prostu taki był’. On chciał być. Zrozumiał też, że życie jest jak te otwory w kamieniach. Po prostu są i niezależnie od tego jak powstały, jak wyglądają i co ze sobą przynoszą, trzeba je zaakceptować i pozostawić samym sobie.
Rozdrapywanie strupa prawdy może przynieść tylko ból i rozczarowanie…..
Dodaj komentarz