RI #19
Schyliła się by podnieść kamień, złapała go w dłoń i ścisnęła. Podniosła się, rozejrzała dookoła. Wrzosowiska rozciągały się we wszystkie strony stykając się z horyzontem. Nocą, lub podczas burzy, kiedy wrzosy uginały się pod naporem wiatru ukryte w mroku było tu strasznie. Jednak w dzień taki jak ten, słoneczny, z nielicznymi chmurami na niebie i lekkim ciepłym, letnim wietrzykiem opływającym ciało, wszystko było przyjazne i tworzyło przepiękny krajobraz. Zaczęła schodzić w dół wzgórza by już po chwili wdrapywać się na kolejne. Trawa muskała jej odsłonięte łydki i łaskotała bose stopy. Nie było dróżki, tu nigdzie nie było dróżek, wszystko było takie jak kiedyś monotonne, nie zmieniające się, stałe. Oczywiście, istniały mostki, gościńce i tym podobne, jednak w tym miejscu wrzosowisk nie było żadnej z tych rzeczy. Może to dzięki temu czuło się tutaj taki spokój, opanowanie. To miejsce było wręcz idealne dla niego. Przeszła z wysokiej trawy w mniejsze kolorowe kwiaty. To wzniesienie było większe, miało bardziej płaski wierzchołek i było na nim dużo miejsca.
Stanęła naprzeciwko białego krzyża wbitego w ziemię. Spuściła głowę w dół, przygryzła wargi i zamknęła mocno powieki. Kostki jej dłoni pobielały kiedy zacisnęła rękę w której trzymała kamyk. Wróciły wspomnienia, zawsze wracały, ostatnio tak często. Nienawidziła go za to, że odszedł, tak zwyczajnie, bez zapowiedzi dostatecznie wczesnej by zdążyła się nim znudzić.
To prawda, że tak naprawdę zauważamy ile warci byli dla nas ludzie dopiero wtedy gdy ich nam zabraknie.
‘ja do dziś nosze pierścionek na palcu u stopy, każdy się pyta po co - nie wiem :)’
(przepraszam winiet, inaczej chyba już nie umiem)