• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

anarch

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
31 01 02 03 04 05 06
07 08 09 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 01 02 03 04

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Czerwiec 2009
  • Maj 2007
  • Kwiecień 2007
  • Marzec 2007
  • Luty 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Listopad 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Sierpień 2006
  • Lipiec 2006
  • Czerwiec 2006
  • Maj 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006
  • Styczeń 2006
  • Grudzień 2005
  • Listopad 2005
  • Październik 2005
  • Wrzesień 2005
  • Sierpień 2005
  • Lipiec 2005
  • Czerwiec 2005
  • Maj 2005
  • Kwiecień 2005
  • Marzec 2005
  • Styczeń 2005
  • Grudzień 2004
  • Listopad 2004
  • Październik 2004
  • Wrzesień 2004
  • Sierpień 2004
  • Lipiec 2004
  • Czerwiec 2004
  • Maj 2004
  • Kwiecień 2004
  • Marzec 2004
  • Luty 2004
  • Styczeń 2004
  • Grudzień 2003
  • Listopad 2003
  • Październik 2003
  • Wrzesień 2003
  • Sierpień 2003
  • Lipiec 2003
  • Czerwiec 2003
  • Maj 2003
  • Kwiecień 2003
  • Styczeń 2003
  • Grudzień 2002
  • Listopad 2002
  • Październik 2002
  • Wrzesień 2002

Archiwum czerwiec 2004


< 1 2 >

RI #14

Muszę coś ze sobą zrobić. Ciągłe beznadziejne wykonywanie schematycznych procesów codzienności zaczyna być frustrujące. I nie pomoże nawet sezon ogórkowy, ani oddalenie się od rzeczywistości o 1500 km. Kolejnym kolcem wwiercającym się i nie dającym spokoju jest ta cholerna, straszna niesprawiedliwość. Bo akurat teraz kiedy wszystko może być już fajnie okazuje się, że fajność ma określony termin ważności po którego minięciu, moja psychika i obraz idealnej znajomości będzie tak spaczony, że naprawdę z trudem powrócę do stanu aktualnego. Konkretniej do około 3 godzinnych wyrywków z życia w których naprawdę jest cholernie fajnie.

---

Trzeba by się jakoś wyrazić, przez fotografię, albo pisaniem. W sumie to najbardziej lubię mówić, lubię widzieć, że ktoś chce usłyszeć co mam do powiedzenia. Ale nic nie działa w jedną stronę, gadanie do samego siebie nie jest wcale takie fajne, żeby rozwijać znajomość, rozmowę - trzeba słuchać i dać się słuchać. Jednostronne poznawanie człowieka jest bezsensowne. W zasadzie jakiekolwiek poznawanie człowieka jest chore. Człowiek nie jest cholerną kartką z definicjami którą można poznać i jeszcze się jej nauczyć. Jego się nie poznaje, trzeba z nim być, rozmawiać, słuchać. Wyłapywać te malutkie momenty w których patrząc w niebo mówi ‘lubię oglądać samoloty’. Poznawać go samemu bez zadawania głupich pytań w stylu, ‘jaki jest twój ulubiony kolor’. Pozwolić mu płynąć ze sobą swobodnie i mówić o sobie kiedy ma na to ochotę. Rozwijać i pielęgnować znajomość i posuwać poznanie o małe kroczki, nie śpiesząc się, powoli. Tak jak jest najlepiej.

---

Mam cholernie dobry pomysł na życie. Z doświadczenia wiem, że żaden z moich pomysłów na życie się nie sprawdził jednak ten może będzie jakimś wyjątkiem. W sumie byłoby fajnie. A planem ‘B’ jest fakt iż zawsze ten zbiorowy pomysł mogę rozczłonkować i może nie wypełnić wszystkich jego punktów ale chociaż trochę. Wyprawa do Islandii na przykład została odłożona na rok następny gdzieś tuż obok squat’owania (skłotowania) w Wielkiej Brytanii. To lato spędzę na przystanku ‘łudstok’ a wcześniej jeszcze gdzieś w słońcu 1500km stąd, tak aby zapomnieć o wszystkim co mnie tu otacza. Bo czasami dobrze jest zapomnieć o wszystkim, zamknąć się w swoim tymczasowym i ulotnym szczęściu i smakować je z zadowoleniem

 

Sand and Mercury 6.10 – 6.55 (TG)

 

25 czerwca 2004   Komentarze (2)

RI #13

No a teraz co? Teraz będą Cure’rzy. Mi się najbardziej z Cure’ami kojarzy mój kolega, który wyglądał jak Robert Smith i miał takie blade, białe wysokie adidasy i zafarbowane na czarno włosy. To wszystko wyglądało w taki sposób, że dzięki temu miał strasznie dużo dziewczyn. Kiedyś okazało się, że ktoś przychodził do knajpy w której przesiadywał tylko po to żeby sobie na niego popatrzeć. Wtedy była taka Cure’o-mania, a ja dzięki niemu przeżyłem parę fajnych przygód. I nie chodzi mi tu o dziewczyny tylko muzykę. Poznałem wtedy świetne dołujące albumiki. Jak Pornography, taki ostry, denkowaty album. Albo Disintegration. Nie wiem dokładnie jak to wszystko wyglądało bo Cure nigdy nie było moją pasją. Nie interesowałem się nimi tak jak Zeppelin’ami albo Pink Floyd. Oni byli pewną przygodą. Kiedy człowiek jest młody, zbuntowany i wszyscy łącznie z rodzicami są przeciwko niemu potrzebuje takiego wyrazu. Musi móc usiąść, posłuchać, utożsamić się z tym. Uformować swój bunt, to ważne bo wtedy kształtuje ci się osobowość. Wtedy musisz wykrystalizować z tego co dali ci twoi rodzice i otoczenie coś z swojego. Musisz wykrzyczeć to kim jesteś, wykopać. Wtedy kopiesz, masz glany albo białe Robertowe buty i kopiesz. To jest właśnie The Cure, dla mnie przynajmniej.

Cure’rzy którzy zachowali swój styl jednocześnie wzięli coś z Hendrix’a. To jest właśnie ten przepływ. Tutaj masz Cure’ów, Roberta Smitha z jednej strony, a z drugiej maga gitary. Hendrix był magiem, był gitarą, to był jego krzyk, jego presja, jego siła. On był w środku, w strunach, w tym jęku, pisku. Z tego wychodzi pewna rzecz. Popatrz jest ktoś, nagrywa swój utwór mając dwadzieścia lat, jest zbuntowany, a potem jest taka chwila kiedy on ma lat pięćdziesiąt. Wtedy jest już zupełnie innym człowiekiem, dojrzalszym i robi to jeszcze raz, nagrywa to po raz kolejny. I tu wychodzi osobowość, czas który minął.

 

Zajebiście.

Zwrotnica 2505.

 

13 czerwca 2004   Komentarze (9)

RI #12

Mimowolna kontemplacja podczas leżenia na brzuchu gdzieś w pobliżu blatu, ciekłokrystalicznego monitora i nie aż tak daleko kineskopu telewizora, wynikającego ze zbyt dużego stężenia substancji niebezpiecznych dla pewnych kręgów osób, spowodowała swobodny chwilowy i całkowicie niezamierzony przepływ myśli. Co z niego wynikło nie jest już tak ważne, ponieważ według definicji nie zmienia rzeczywistości dostrzegalnie dla większej ilości osób, lub dotychczasowych doświadczenia jednostki. To kim jest Rafi i dlaczego mści się akurat w Wielkiej Brytanii musisz przyznać nie jest czymś istotnym dla kogokolwiek. Stwierdzenie, iż jest to rzecz ważna byłoby niejako zamachem na podstawową hierarchię przydatności pewnych rzeczy. Ale odbiegam od tematu. Pani profesor bowiem nie dostanie swojego miejsca w książce, bo jakby to powiedzieć ‘nie umie żyć zgodnie z historią’ i nie ma tzw. ‘świadomości narracyjnej’. Jej strata bo tak naprawdę tylko dzięki swoim czynom straciła szansę stania się ważną na te piętnaście minut, czyli z definicji, na zmianę rzeczywistości dostrzegalną przez większą ilość osób. Tym samym jest kolejnym wyrzutkiem szarej materii społeczeństwa, którego życie ogranicza się tylko do egzystowania. Jakkolwiek na to patrząc nie będzie to na pewno ta wegetacja która ‘jest najlepszą formą egzystencji’. Będzie to wegetacja pozbawiona sensu i marna w całej swej beznadziejności nabytej właśnie dzięki pani profesor. Wiele jest rzeczy pozbawionych tak naprawdę jakiejkolwiek przewodniej wartości, czegoś do czego by dążyły. Sądzę, że stwórca kiedy już stworzył ziemię stwierdził, że jest tu trochę pusto i nudnawo dlatego też wypuścił w przestrzeń miliony pomysłów na to jak skutecznie odmóżdżać. Pływają swobodnie czekając tylko na odpowiedni moment by zaistnieć. Niech żyje wielki plan Boży!

Nie to jednak chciałem ci powiedzieć, chciałem napomknąć o tym że żyję i planuję w niedługim czasie ekspansję własnej świadomości na tereny prywatne wprost do świadomości i podświadomości innych ludzi nie pytając o zdanie. Jak? Wykonanie nie jest ważne, są miliony rzeczy które mogę zrobić by wszystko potoczyło się po mojej myśli. Dlaczego właściwie ci to mówię? Ponieważ dzisiaj tuż po mimowolnej kontemplacji podczas leżenia na brzuchu gdzieś w pobliżu blatu, ciekłokrystalicznego monitora i nie aż tak daleko kineskopu telewizora, wynikającego ze zbyt dużego stężenia substancji niebezpiecznych dla pewnych kręgów osób, przyszedłeś mi do głowy ty. Jako że jesteś moim przyjacielem, moim obowiązkiem jest informowanie cię o wszystkich ‘bzdetach’ jakie tylko mi się wyśnią i jakie będą wydawały się przynajmniej trochę ważniejsze niż wszystko to co nas otacza.

 

11 czerwca 2004   Komentarze (4)

RI #11

Kurwa (mać) - fuck!

 

Pierdolić – to fuck

 

Spierdalać – to get the fuck out ; to fuck off

 

Jebać – to fuck

 

Pieprzyć – to fuck

 

 

 

(Na podst. Collins Dictionary 2003)

 

Tymczasowa Fluktuacjo W Kontinuum Czasoprzestrzennym dziękuję ci za to, że język polski jest rozbudowany o wiele bardziej niż prymitywny angielski.

To smutne kiedy cały język oparty jest o jedno słowo.

[W ramach rosnącej pierdolonej frustracji powodowanej czynnikami dużymi i małymi]

 

06 czerwca 2004   Komentarze (7)

RI #10

Kiedyś często rysowałem. Ołówkiem, bo łatwo się go zmazywało, a ja lubię dokonywać poprawek. Co rysowałem? Cokolwiek, co może być nazwane sztuką. Czyli wszystko, bo jak każdy zdążył się przekonać, nawet zdjęcie hot dog’a może wprawić w zachwyt i doprowadzić do łez. Wychodząc z założenia, że sztuka nie istnieje, wszystko wydaje się kilka razy łatwiejsze. Nie trzeba się na przykład trzymać określonych wzorców, kończyć prac, ani pokazywać ich innym. Kiedy już zaczęły wychodzić mi postacie i kiedy wypracowałem już tzw. ‘swoją kreskę’ jąłem się wprowadzaniem mojej wesołej twórczości w życie za pomocą dymków lub łączenia postaci z tłem i (kulawym co prawda) wrażeniem ruchu na papierze. Kiedyś narysowałem 12-sto klatkowy komiks na dwóch kartkach A4 z cieniami (nawet mi wychodziły) i innymi duperelami takimi jak fikuśne ramki dookoła kratki charakterystycznymi dla niektórych komiksów. Pokazałem ten komiks pani od plastyki. Po przestudiowaniu stwierdziła, że nie ma sensu a ołówek zbyt się rozmazuje by móc nim rysować dokładniejsze rzeczy. Naprawdę się starałem, zawierałem tam różne rzuty i inne pierdoły a fabuła była dla mnie jak najbardziej ciekawa i sensowna. Do dziś żałuję, że nie powiedziałem jej wtedy ‘Pierdol Się’.

Mniej więcej w tym samym czasie zabrałem się za fotografowanie. Przebłagałem ojca żeby dał mi w prezencie swój ‘sprzęciarski’ aparat z wielkim obiektywem i wieloma innymi rzeczami powodującymi, że cena w sklepie rosła. Tu także podszedłem do wszystkiego w sposób bardziej odpowiedni dla mnie, a tym samym odległy od wszystkich norm fotografowania. Podobało mi się uwiecznianie na tle nieba czubka wieży, małej gałązki, odbicia nieba w wodzie, albo mnóstwa ludzi siedzących na Ostrowie Tumskim. Starając się dokonać bardziej obiektywnej oceny mojej wesołej twórczości zgłosiłem się na konkurs fotograficzny. Fotografie zabytków Wrocławia, to temat, w którym dowolność była duża. Katedra fotografowana z wieży w dół, czy kościół na placu franciszkańskim obrócony o 90 stopni moim zdaniem były w pytkę. Oddałem 32 zdjęcia organizatorowi konkursu i nigdy więcej już ich nie zobaczyłem. Tak samo zresztą jak wyników konkursu. Chciałbym żeby umarł w męczarniach.

Tworzenie jest fajne, a to jak wygląda efekt końcowy z reguły nie jest najważniejsze.

 

03 czerwca 2004   Komentarze (4)
< 1 2 >
Anarch | Blogi