To był list, długi, szczery, napisany z czystej potrzeby powiedzenia komuś wszystkiego co siedziało gdzieś głęboko w człowieku skrywane przed innymi. Nie był to list pisany według jakiegoś szkolnego wzoru, nie miał wstępu, ani rozwinięcia. Cały stanowił jedną część. Od dłuższego czasu czuł potrzebę „wygadania się”, porozmawiania, poznania kogoś nowego, komu będzie mógł opowiedzieć całą swoją historię od początku, aż do teraźniejszości. Kiedy kogoś poznajemy, dowiadujemy się o nim wielu rzeczy, w miarę rozwoju znajomości zatracamy obraz całej sytuacji. Wszystko składa się z kawałków będących poszczególnymi spotkaniami. Człowiek, co jakiś czas powinien poznać kogoś nowego, aby móc powiedzieć mu wszystko jeszcze raz, w nowszej wersji, tej zaktualizowanej. Oczywiście to nie reguła, jednak tutaj reguły nie obowiązywały - potrzebował kogoś. Jedynym zastępstwem było napisanie tego uaktualnienia, przekazania go znajomej osobie. Aby odnowić więź,
Siedział na kamieniu z kartką w rękach, giął ją, zwijał, rozwijał. W miarę jak wykonywał te czynności papier stawał się zupełnie miękki i wiotki. Nie patrzył na niego, patrzył gdzieś w dal, jakby chciał zgubić myśli mówiące mu, co właśnie robi. Zupełnie jakby chciał uciec od rzeczywistego obrazu teraźniejszości.
Prawie mu się udawało, był myślami gdzieś w ciemnościach, gdzie nie było niczego. Musiał być rozkojarzony, nie mógł skupić wzroku, wtedy nie da się myśleć o teraźniejszości, wtedy w ogóle nie da się myśleć. Przez głowę przechodzą tylko pojedyncze wyrazy, słowa które nic nie znaczą jeśli nie zostają połączone w całość, jeśli nie powstawia się między nie spójników.
To był list, długi, szczery, napisany z czystej potrzeby powiedzenia komuś wszystkiego co siedziało gdzieś głęboko w człowieku skrywane przed innymi – było coś jeszcze, był tutaj w jego rękach. Kartka stawała się coraz mniej wytrzymała, zaczynały się pojawiać pierwsze dziurki, które już za chwilę w procesie dalszej dewastacji przemienią się w ogromne otwory. Tekst rozmazywał się od wilgoci znajdującej się w powietrzu. Zmiął kartkę, zamachnął się, wyrzucił przed siebie. Spadła gdzieś za krawędzią, później obijając się o ścianę zbocza podążyła w dół, aby zatrzymać się na skałach i tam rozłożyć się do końca.
To był list, który nie doszedł, bo nie został wysłany. To smutne kiedy list nie dojdzie, bez względu na powód, nie powinno tak być…