RI #38
Pada deszcz, coraz mocniej. ‘Nakurwiaj’ krzyczę siedząc na ławce w parku. Bo w sumie, czemu miałby nie padać. Ma prawo. Taka już jego natura. Przez środek przebiega jakiś człowiek z psem. Oby spłonął w piekle. On i jego pies. Nienawidzę takich. Mam prawo. Taka już moja natura. Włosy mokną mi coraz bardziej i zaczynam je nienawidzić, za to, że postanowiły się wydłużyć pod ciężarem wody, za to że mi zimno w czerep. Zakładam kaptur, już i tak za późno ale założyć zawsze można, tak dla hecy. Albo, żeby nie widzieć tego co dzieje się dookoła i spokojnie wpatrywać się w trawnik. Zielony, ładny, dobra trawa, pewnie jakiś ‘wimbledon’ odporny na ścieranie. Już nie rośnie, przestał bo za zimno, zbyt ciemno, nieprzyjemnie. Nie musi. Nikt od niego nie wymaga żeby rósł. Nie po to go ścinają. Jest jak gąbka, chłonie wilgoć. Do pewnego momentu oczywiście. Z reguły ‘pewny moment’ nie nadchodzi. Szybciej przestaje padać. Deszcz zaczyna się nudzić i sobie idzie. Popadać gdzie indziej. Ale tu jeszcze pada. Leci w dół, rozpędza się, rozchlapuje. Nic szczególnego. Nuda. Rozwiązuję buty. Uwielbiam biegać boso po trawie podczas deszczu. W tym roku robiłem to dwa razy. Raz sam, drugi raz z kimś zupełnie przypadkowym kto spowodował, że straciłem wtedy przyjemność z biegania. Zawiązuję buty. Niektórych rzeczy nie można robić zbyt często bo stracą urok. A tego nie chcemy. Bo po co wtedy byśmy żyli? Dla jakichś przyziemnych spraw? Przecież to takie pospolite, a my nie jesteśmy pospolici, prawda?
Taka już nasza natura.
‘mam jedną myśl’