Story #51
Wszystko ma swój początek i koniec, czasem nawet ich nie widać.
Pokój pogrążony był w ciemności. Głębokiej, nie pozwalającej zobaczyć wyciągniętej przed siebie ręki. Z głośników porozwieszanych po całym pokoju wydobywały się powolne jazzowe dźwięki kontrabasu, pianina lekko wystukującego pojedyncze nuty i gitary błądzącej po całej tej abstrakcyjnej muzyce. Leżał na ziemi z zamkniętymi oczami. Uwielbiał leżeć na ziemi, czuł się jak w dzieciństwie, kiedy potrafił spędzić na niej nawet pół dnia bawiąc się resorakami lub turlając z konta w kąt, jak na jakiejś wymyślnej maszynie z wesołego miasteczka. Teraz był spokojny, miał zamknięte oczy, myślami błądził po wydarzeniach ostatniego roku. Nie lubił wspomnień, jednak ostatnio musiał się do nich przyzwyczaić. Nie umiał już nad nimi panować, napływały do jego głowy co jakiś czas, odbijały się o jego czaszkę i za nic nie chciały się rozproszyć. Co zrobił w ciągu tego roku, co się stało ze wszystkim co wtedy zyskał? Jakoś nie umiał znaleźć na to odpowiedzi. Pojawiła się tak szybko, pamiętał jak leżał z nią na łące, jak poznawali zasady rządzące ich znajomością. Zniknęła, nie pamiętał kiedy, któregoś dnia po prostu już jej nie było. Była tak podobna do niego, myślała tak przejrzyście. A teraz po prostu jej nie było. Znowu pozostali tylko Oni, Ona mieszkająca w domku na wzgórzu i On codziennie przesiadujący na swoim klifie.
Czasem coś dzieje się z naszym życiem, wkracza w nie nieoczekiwanie, wywraca do góry nogami i znika niespodziewanie. Wtedy trzeba przywrócić normalność, tą odpowiednią konfigurację jaka istniała przedtem. Może po to by osiągnąć normalność, a może w nadziei że znów coś się wydarzy.
Otworzył oczy, jak dawno ich nie widział? No właśnie…