• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

anarch

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
26 27 28 29 30 01 02
03 04 05 06 07 08 09
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
31 01 02 03 04 05 06

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Czerwiec 2009
  • Maj 2007
  • Kwiecień 2007
  • Marzec 2007
  • Luty 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Listopad 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Sierpień 2006
  • Lipiec 2006
  • Czerwiec 2006
  • Maj 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006
  • Styczeń 2006
  • Grudzień 2005
  • Listopad 2005
  • Październik 2005
  • Wrzesień 2005
  • Sierpień 2005
  • Lipiec 2005
  • Czerwiec 2005
  • Maj 2005
  • Kwiecień 2005
  • Marzec 2005
  • Styczeń 2005
  • Grudzień 2004
  • Listopad 2004
  • Październik 2004
  • Wrzesień 2004
  • Sierpień 2004
  • Lipiec 2004
  • Czerwiec 2004
  • Maj 2004
  • Kwiecień 2004
  • Marzec 2004
  • Luty 2004
  • Styczeń 2004
  • Grudzień 2003
  • Listopad 2003
  • Październik 2003
  • Wrzesień 2003
  • Sierpień 2003
  • Lipiec 2003
  • Czerwiec 2003
  • Maj 2003
  • Kwiecień 2003
  • Styczeń 2003
  • Grudzień 2002
  • Listopad 2002
  • Październik 2002
  • Wrzesień 2002

Najnowsze wpisy, strona 24


< 1 2 ... 23 24 25 26 27 ... 78 79 >

RI #5

Pokój był mały, mieściło się w nim łóżko, biurko, szafka, komputer i mały fotelik. Pstrykał palcami, wzrok krążył po plecaku nie tyle szukając czegoś, co po postu krążąc. Oddech miał przyśpieszony, tętno osiągało maksymalne wartości. Złapał się za głowę, włosy opadały mu na twarz stając się jeszcze bielszymi, kiedy tak wisiały między jego okiem a promieniami słońca. Popatrzył na komputer, siedział przy nim, rozłożony w obrotowym krześle, prosto, z rękoma złożonymi na brzuchu. Patrzył w okno. W sumie można to tak nazwać. Jego oczy się nie poruszały tępo zerkając w jeden punkt gdzieś za oknem tylko po to by sprawiać wrażenie, że jest zajęty wypatrywaniem. Tak naprawdę zapewne nawet nie zdawał sobie sprawy z tego gdzie ma skierowany wzrok. Był spokojny, swobodnie konsumował ten stan.

Odgarnął włosy, znów wydawało mu się, że będzie musiał coś znaleźć. Chęć szukania była tak wielka, że nie musiał nawet definiować tego, czego szukał. Ręka lekko drżała, nie mógł rozsupłać pętli na szlufce. Nie pamiętał żeby kiedykolwiek ją zawiązywał. Myśli przypływały i odpływały zanim jeszcze zostały zauważone. Pustka to najlepsze określenie tego, o czym teraz myślał. W pewnym momencie przypomniał sobie, że nie może się zapomnieć, nie może odpłynąć. Dotknął policzka, potrząsnął głową. Plecak, musi przecież coś znaleźć. Rozsupływał pętlę, wydawało mu się, że już raz to robił. Nieważne…

hold your breath then count to ten

Patrzył pusto w okno, zaraz będą musieli wyjść, o Boże. Nie słyszał własnego głosu, wolał się nie odzywać. Nerwowo bawił się gumką, obracał ją, rozciągał, zwijał. Szlufka, musi ją rozplątać, musi coś sprawdzić. Ale kiedy ją zawiązywał. Jeszcze na ulicy plecak był otwarty. Trzeba coś sprawdzić. Portfel, klucze, chusteczki, są. To dobrze, jeszcze nie jest źle. Trzeba wyjść, musi coś sprawdzić w plecaku, czy on dalej tam siedzi? Siedzi, to dobrze, ale trzeba wyjść zejść w dół po schodach, przejść przez drzwi, przez bramę, minąć piaskownicę, ludzi, którzy cię obserwują. Trzeba się schować. Opuścić włosy. Zerknął w bok…

tell me, tell me

Lustro a w nim odbijające się okno z promieniami słońca tak mocno je rozświetlającymi. Cała jego postać była tylko cieniem. Cała prócz twarzy, pociągłej, z zapadniętymi policzkami. Oczami, czerwonymi punkcikami wyróżniającymi się od idealnie wręcz białej skóry. Nienawidził tego pokoju właśnie za to lustro, zawsze w nie zerkał a wtedy jego ulotne myśli się nasilały i dopływały do jego umysłu. Przez chwilę jego świadomość była tak wyraźna. Mówiła do niego o tym, co się właśnie dzieje, że to nie sen, nie film, nie kolejna opowieść. Odwrócił wzrok, musiał zasupłać węzeł na szlufce. Nie pamiętał żeby go rozwiązywał.

read between the lines, we can’t

 

14 maja 2004   Komentarze (4)

RI #4

Wiewiór był jak najbardziej człowiekiem. Świadczyły o tym jego dwie nogi i dwie ręce, czasem dostrzegalna była także para oczu. Jedynym błędem, który był tylko kolejnym dowodem na to, że ewolucja dała dupy, był fakt, iż nie wpasował się w swoją czasoprzestrzeń. Jakkolwiek można by tłumaczyć to zjawisko, chodziło tu o dwie rzeczy. Pierwszą z nich było to, że gdziekolwiek zobaczyło się Wiewióra od razu tam nie pasował i ulegało się wrażeniu, że tak naprawdę powinien być gdzieś indziej, prawdopodobnie dwa kroki w lewą stronę. Drugą, był sam czas a dokładniej aktualna data widniejąca na kalendarzu. Na ten temat były (ponownie) 2 hipotezy. Albo czas odpowiedni dla niego był gdzieś w odległej przeszłości, którą zasłaniały tumany kurzu i w której istniały cywilizacje rozwinięte milion razy bardziej od naszej. Albo będzie to czas za jakieś 3 lub 4 miliardy lat, kiedy wszechświat zatoczy pełne koło i przyszłość będzie naszą przeszłością ze starymi mitycznymi rasami. Do czego zmierza to wszystko? Otóż nasz bohater miał wiele cech nieznanych zwykłym śmiertelnikom żyjącym na przełomie wieków, kiedy to wszechświat kończy się średnio, co dwa miesiące, zależnie od interpretacji jednego z podpitych staruchów bredzących bez sensu na papierze.

proud mary keep on burning

Wiewiór powiedział kiedyś do jednej z osób, które mógł nazwać swoimi znajomymi, choć tak naprawdę było to po prostu kolejne jebnięte dziecko na drodze jego życia, ‘Wiesz, wydaje ci się, że znalazłeś już to odpowiednie ustawienie, w którym masz kontrolę nad wszystkim. Wydaje ci się nawet, że udało ci się stworzyć coś na wzór ‘paczki’ o lepszych kontaktach niż inne paczki, takiej charakterystycznej dla wszystkich niewymagających filmów o amerykańskich nastolatkach odstających od norm. Powiem więcej, myślisz, że stanowiąc tą swoją paczkę jesteś pewnego rodzaju outsiderem, który może kontestować otaczającą go rzeczywistość w taki sposób, jaki chce i nikt nie może mu tego zabronić. W sumie masz rację, ale jesteś za głupi żeby zrozumieć, co ta racja znaczy. Tak naprawdę jesteś tylko kolejną nieudaną podróbką samego siebie tak jak i jeszcze jedna osoba w całym tym zamieszaniu, zaś najlepsze w tym wszystkim jest to, że nie widzisz jak bardzo śmieszny jesteś w tych swoich przekonaniach i jak małą kontrolę masz nad tym wszystkim. Niestety twój mózg jest tak samo otwarty na sugestie z zewnątrz jak głowa dowódcy mojego ojca, kiedy ten pakował w nią cały magazynek kul ze swojego karabinu w Wietnamie po tym jak stracił cierpliwość.’ - Tak mu właśnie powiedział.

 

01 maja 2004   Komentarze (4)

RI #3

Był podirytowany, bardzo. Chodził w kółko już ponad dwie godziny. Oczy błądziły po otoczeniu wyszukując najmniejsze nawet szczegóły. Powieki zmęczone już i ciężkie jak kamień trzymały się otwarte tylko dzięki żelaznym podporom silnej woli. ‘Nie ma, nie ma, nie ma…’ powtarzał swoim lekko zachrypniętym głosem w miarę jak coraz bardziej zaplątywał się we wszystko to, co już przeszukał. Palce szybko przecinały powietrze drgając ze zdenerwowania, choć prawdopodobnie miały wystukiwać jakiś rytm. Zatrzymał się, to miejsce wydało mu się znajome. Te same kamienie, te same kwiaty, tylko drzewa wydawały się jakieś inne. Zawrócił, idąc w drugą stronę nerwowo rozglądał się w około przetwarzając w swojej głowie całą okolicę w ciągu mikrosekund. Jeszcze raz przeszedł przez polanę do małej dróżki i drogowskazu. Palcem zaznaczył na ziemi kierunki, w których już szukał. Tu też musiał tkwić błąd – wychodziło na to, że był już wszędzie. Podniósł się z kolan, przymrużył oczy. Zadarł głowę do góry. Może to absurd szukać na niebie, ale teraz nic nie wydawało się normalne. Chmury, ciągle tylko chmury. Zasłaniały prawie wszystko, rzucały cień utrudniający szukanie. Chciał żeby wszystkie się rozpłynęły. Puszczały mu nerwy. Poszedł w lewo, po paru krokach obrócił się na pięcie i skierował gdzieś na wschód. W sumie tu też już szukał jednak to miejsce podobało mu się bardziej niż ścieżka, na której był przed chwilą.

Istotą szukania jest potrzeba, trzeba mieć powód, dla którego przeszukuje się jakiś teren, mniejszy lub większy. Inaczej szukanie nie ma sensu. Po co szukać kamienia skoro nie będzie do niczego potrzebny.

Istotą szukania jest wiedza, trzeba mieć informacje na temat tego, czego się szuka, wiedzieć jak coś wygląda. Inaczej szukanie nie ma sensu. Jak szukać kamienia skoro nie wiadomo jaki jest.

Czasem bywa tak, że nie widzimy rzeczy dla nas istotnych, ważnych. Żyjemy sobie spokojnie nie zdając sobie sprawy z tego, co jest wokół. Obserwator opuścił postać, zbliżył się do drogowskazu. Podążył w kierunku strzałki i ukrył się w gęstwinie krzewów i drzew.

Zaś Poszukiwacz nigdy nie znalazł lasu, zasłaniały go drzewa.

 

15 kwietnia 2004   Komentarze (8)

RI #2

Klucznik szedł przez środek wielkiej hali mijając ogromne kolumny wyrastające majestatycznie z ziemi i ginące gdzieś w ciemności sklepienia. Ich cienie padały na posadzkę oświetlaną przez kaganki ustawione na wysokich kijach, przecinały ją i wpadały na przeciwległy rząd. Odgłos pobrzękujących kluczy roznosił się po wszystkich nawet najmniejszych zakątkach, wtórny, przeszywający, martwy. Mężczyzna szedł dalej zdecydowanym krokiem. Gdzieś niedaleko zgasł płomyk, ponieważ odcinek był znacznie ciemniejszy. W zasadzie wszystko dookoła było ciemne, jakby specjalnie osmalone. Na suficie znajdowały się kiedyś malunki, prawdopodobnie zachowały się do teraz, niestety konstruktor nie przewidział, że na takiej wysokości nie będą widoczne. Katedra z zewnątrz wydawała się znacznie mniejsza, jednak w środku jakby puchła w miarę jak człowiek szedł jej korytarzami.

Schody zbiegały w dół wkręcając się w podłogę. Dziura w podłodze wyrastała natychmiastowo i niespodziewanie z racji tego, że ciemność ograniczała widzenie do kilku metrów. Z jej wnętrza czuć było podmuchy chłodnego powietrza. Klucze zmieniły rytm pobrzękiwania. Opierając się prawą ręką o ścianę sunął w dół. Stopnie były oświetlone światłem, którego źródła nie dawało się zlokalizować. Dłonią przesunął po płaszczu, znalazł uwypuklenie przy pasku, po czym ścisnął klucze jakby dla upewnienia się, że są na swoim miejscu.

Kamienne posągi stały w pozycjach jak najbardziej nieprzystosowanych do bycia uwiecznionymi w kamieniu, większość z nich była przygarbiona, a głowę wraz z twarzą skrywały kaptury. Kamienne wrota zdawały się szeptać, cicho, tak aby nie dało rozróżnić się pojedynczych wyrazów. Były rzeźbione w skale, jeżeli można mówić o rzeźbieniu płaskiej powierzchni. Ze wszystkich drzwi, jakie widział klucznik te były najubożej ozdobione. Prócz żelaznego zamka zakłócającego idealnie gładkie prawe skrzydło. Nie było widać zawiasów. Ale było miejsce na klucz, każde wrota da się otworzyć. Sięgnął po pęk kluczy, przeglądał je przez chwile. Ręka zawahała się wybierając odpowiedni. Dotknął dziurki jakby to miało podpowiedzieć mu, który z kluczy jest prawidłowy.

Źrenica rozszerzyła się, ale nie przestała tak jak zwykle na granicy tęczówki. Białka zmętniały, pod wpływem czarnej kropli wdzierającej się do nich. Oczy zmieniły się w ciemne punkty. Skóra stwardniała, popękała i zszarzała.

Wszystkie drzwi mają swoje klucze, czasem bywa, że nie mamy tego odpowiedniego.

 

08 kwietnia 2004   Komentarze (5)

RI #1

Przygarbiona osoba siedziała na podniesieniu w potężnym krześle. Nad całością jej wyglądu dominował wielki podniszczony cylinder spoczywający na schowanej pod nim głowie. Cienie opadały na jej ciało ogarniając ją i strzępiąc, przez co wydawała się zniszczona i jakby martwa. Mężczyzna wstał, ruszył przed siebie. Za nim pociągnęła się długa peleryna wykonana z twardego czarno-szarego materiału. Był ubrany w garnitur, spod którego wyglądała biała koszula. Podpierał się laską zakończoną matową srebrną kulką zniekształcającą świat, który próbowała odbijać. Szedł przez salę po dziurawym czerwonym dywanie. Zegary postawione we wszystkich kątach pomieszczenia odmierzały czas na swój indywidualny sposób, będąc tak niedokładnymi jak człowiek w swojej systematyczności. Tykały, setkami ‘tyknięć’ wypełniając ciszę swoją niezgrabną muzyką. W zacienionym kącie stało małe krzesełko z rzuconym na nie strojem błazna, co jakiś czas zepsute dzwoneczki poruszały się pod wpływem ruchów powietrza, próbując zadzwonić niewidzialnymi kuleczkami znajdującymi się w środku. Błazna nie było, chyba od zawsze. To znaczy, od kiedy ON przyszedł. Sala była bardzo długa, był już w połowie i zaczynał dostrzegać balkon na drugim końcu. Robił to codziennie, zupełnie jak jakiś magiczny rytuał. Jego zmarszczona twarz, uginająca się pod ciężarem zmarszczek nie wyrażała dosłownie nic. Może prócz pustki i pełnego zdecydowania w tym, co robił. Minął rząd leżących koło siebie hełmów i halabard. Nikt już nie widział strażników - nie istnieli. Może prócz garstki wysuszonych prawie do kości istot o skórze szarej jak mury sądu i oczach zapadniętych gdzieś głęboko w oczodoły. Doszedł w końcu do balkonu, odsłonił szkarłatną zasłonę, wyszedł na zewnątrz, oparł laskę o ścianę a ręce położył na kamiennej barierce. Wyjął zegarek, wskazówki poruszające się w dwóch różnych kierunkach były już prawie się na siebie nakładały. Spojrzał w dal, niebo było czarne, zasnute burzowymi chmurami i dymem wydobywającym się z domów, w których jeszcze ktoś mieszkał. Wokół, na równinach wyrastał las krzyży, do każdego z nich był ktoś przymocowany. Kolejny wyrastał właśnie gdzieś na przedzie, po chwili zjawili się ONI ciągnąc kowala. Złamał prawo, to było pewne, każdy kiedyś je łamie. Prawo było ważne, SĘDZIA był prawem, a nic nie może być ponad nim. Każdy kiedyś je złamie, to tylko kwestia czasu.

Przed kuźnią ułożono narzędzia oraz skórzany fartuch kowala.

I nikt już o nim nie pamiętał.

 

01 kwietnia 2004   Komentarze (6)
< 1 2 ... 23 24 25 26 27 ... 78 79 >
Anarch | Blogi